sobota, 11 lutego 2012

Sobotni wieczór w Wielkim Mieście:)

No i stoję...pośród ludzi gdzie nie wiem czy to ja czy Oni z innej planety. W koło dużo uśmiechów, pozytywnej energii, nieskrępowanej radości. Stoję i się zastanawiam - czy jeszcze dużo jest takich miejsc w tym Wielkim Mieście.Nie ukrywam - jest dziwnie...ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Jest mówiąc krótko - inaczej.Niby centrum, wkoło mnogość klubów, "cool" miejsc, "nibycool" ludzi, a ja stoję sobie pośród dziwnie podrygujących  person. Znam tu na początku jedną. Ale chwil parę później - już kolejne. Bez imion, ale z uśmiechem niczym niewymuszonym, z dobrym słowem, ze spokojem malującym się na twarzach.
 Po chwili kilka placów u jednej mej stopy zaczyna względnie rytmicznie podrygiwać. Po chwili i kolejne się przyłączają. Wiem, że na razie się nie ruszę dalej ale głównie z obawy o innych nogi i palce. Nie wynika to z dawki alkoholu - bo w końcu autem przybyłem, ale z mojego obuwia które mogło by szkody narobić gdyż niektórzy boso nawet. A tu przecież środek zimy. Zamykam więc oczy i wsłuchuję się w klimat, którego nigdy nie znałem...ba...przed którym nawet może trochę czasem uciekałem.Tak więc stoję z oczami przymkniętymi, a jednak mimo wszystko mentalnie szeroko rozwartymi. I się dziwuję - jak ja się tu znalazłem?

Początek zupełnie niewinny - człowiek wyszedł z pracy, mocno zmęczony, od 13 godzin na nogach. Cały dzień marzyłem o łóżku, śnie, spokoju...i spokój jakiś nadchodzi...ale o tym za chwilę.
Dotarłem do domu, drzwi otwieram - pudła. Trzeba się niebawem wyprowadzić. Jest sobota wieczór.
Dawno nigdzie "na mieście" się nie bywało.
I sobie człowiek przypomniał - mail. Wiadomość od znajomej, ze zaprasza na "alternatywny karnawał".
Mój w tym roku wybitnie takowy jest - mało wyjść...jakoś tak się dzieje...a właściwie "nie dzieje się nic".
Tak więc mail jest...pora odpowiednia...pudła mogą poczekać...szybka decyzja - kąpiel i w "Wielkie Miasto".

Dotarłem dość szybko bo do centrum niedaleko. Miejsce w ścisłym centrum życia powiedzmy, że kulturalnego...chociaż jak się bywa to się wie, że z "coolturą" to tu różnie bywa.

Wielkie, ciężkie drzwi. Jak się okazało chwilę później - oddające różnice między "kulturą" a obecną w koło "coolturą".

Wchodzę i...chyba nie mój świat. Ale jak się weszło to czemu się nie zapoznać.

Mała dygresja - fajnie się pisze, gdy się okazuje, ze może ktoś przeczyta:)

 Ludzie tańczą. Niby nic, ale jeśli do muzyki...spod strzech...najdelikatniej mówiąc...to naprawdę coś. Ludzie tańczą do ludowej muzyki, do staropolskiej muzyki. Janko Muzykant we własnej osobie. No - może nawet w kilku. Wpierw kapela młodych ludzi, skocznie grających i ... ku memu zaskoczeniu również śpiewających.
A po chwili na micro scenie zasiada dwóch młodych z pewnością, ale przed którąś z wojen, Panów i grają.

I ludzie tańczą. Ludzie młodzi dziś, młodzi kiedyś, z brodą, w okularach, szkłach wszelakich, o włosach długich jak i nie. Przytupują, część skupionych na swych poczynaniach, innym najwyraźniej "muzyka w tańcu nie przeszkadza" byle po polsku, byle podobnie.

Boso, w pantoflach, sandałach, płaskich jak i trochę wręcz inaczej butach, wysocy, niscy, owłosieni bardziej lub mniej  - wszyscy podrygują z uśmiechem na twarzach.

Stoję, słucham...podoba mi się...szkoda tylko, ze aparatu nie zabrałem bo pokazał bym. Ale ja tam jeszcze wrócę. Do centrum. Pod strzechę:)

No i tak to właśnie było dziś!

Polecam.

Pozdrawiam serdecznie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz