środa, 22 lutego 2012

Miało być o pięknie porannym...

..a będzie o czymś zupełnie innym.

Witam!

Jesteśmy populacją konsumpcyjną. Ja jestem populantem (populatorem?) konsumpcyjnym.
Nie wiem jak to się dzieje. Nie kupuję za dużo, bo nie mam na to środków. Nie kradnę. To w takim razie, do cholery, skąd tyle rzeczy mam do spakowania? Z pewnością dużo jest do oddania, ale co?!?

Wczoraj dzięki pomocy Pana L (wielkie dzięki!!!) i Pana Szwagra P (wielkie dzięki również!!!) wywieźliśmy narożnik i kilka pudeł...sporo pudeł. Niewyobrażalne stało się realne. Pan L. posiada kilkuletnie, wspaniałe Volvo kombi - weszło pół narożnika (ta dłuższa połowa:)), dywan, pudła...i to nie za duże zaskoczenie, bo auto naprawdę olbrzymie. Ale, że do mojej Hanki w wersji 3d weszła druga część narożnika i stary flatron - to "surpriza" pełna. I tak "po ulicach mego miasta" jechała prawie kawalkada z narożnikiem i "paroma" rzeczami.

I człowiek myślał, ze większość już przetransportowana...ale widać myślenie nie jest moją mocną stroną.
Wiedziałem, że jeszcze trochę zostało. Ale widać pojęcie "trochę" ma, w tym przypadku, granice...jak to było na matematyce - lim dążący do nieskończoności. Tak właśnie.

Ja naprawdę nie wiem skąd tyle tych rzeczy się bierze. Czy mają one tak aktywne życie intymne, czy to może przez podział plechy albo cudowne inne rozmnożenie - fakt jest taki, ze jest ich ZA DUŻO!!!!

I to jeszcze takie rzeczy, że ich raczej nikt nie kupi.

I weź tu człowieku bądź mądry.

Chyba muszę co pół roku urządzać wielką wyprzedaż.

No cóż - wracam do selekcji.

Pozdrawiam

p.s. A znam takich co bywali w stanie takowy problem ogarnąć...dobrzy z nich ludzie. Też nie tracę nadziei osiągnąć ich poziom...no może pół...ułamek ich poziomu. Tych szczególnie pozdrawiam dziś:)

sobota, 11 lutego 2012

Sobotni wieczór w Wielkim Mieście:)

No i stoję...pośród ludzi gdzie nie wiem czy to ja czy Oni z innej planety. W koło dużo uśmiechów, pozytywnej energii, nieskrępowanej radości. Stoję i się zastanawiam - czy jeszcze dużo jest takich miejsc w tym Wielkim Mieście.Nie ukrywam - jest dziwnie...ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Jest mówiąc krótko - inaczej.Niby centrum, wkoło mnogość klubów, "cool" miejsc, "nibycool" ludzi, a ja stoję sobie pośród dziwnie podrygujących  person. Znam tu na początku jedną. Ale chwil parę później - już kolejne. Bez imion, ale z uśmiechem niczym niewymuszonym, z dobrym słowem, ze spokojem malującym się na twarzach.
 Po chwili kilka placów u jednej mej stopy zaczyna względnie rytmicznie podrygiwać. Po chwili i kolejne się przyłączają. Wiem, że na razie się nie ruszę dalej ale głównie z obawy o innych nogi i palce. Nie wynika to z dawki alkoholu - bo w końcu autem przybyłem, ale z mojego obuwia które mogło by szkody narobić gdyż niektórzy boso nawet. A tu przecież środek zimy. Zamykam więc oczy i wsłuchuję się w klimat, którego nigdy nie znałem...ba...przed którym nawet może trochę czasem uciekałem.Tak więc stoję z oczami przymkniętymi, a jednak mimo wszystko mentalnie szeroko rozwartymi. I się dziwuję - jak ja się tu znalazłem?

Początek zupełnie niewinny - człowiek wyszedł z pracy, mocno zmęczony, od 13 godzin na nogach. Cały dzień marzyłem o łóżku, śnie, spokoju...i spokój jakiś nadchodzi...ale o tym za chwilę.
Dotarłem do domu, drzwi otwieram - pudła. Trzeba się niebawem wyprowadzić. Jest sobota wieczór.
Dawno nigdzie "na mieście" się nie bywało.
I sobie człowiek przypomniał - mail. Wiadomość od znajomej, ze zaprasza na "alternatywny karnawał".
Mój w tym roku wybitnie takowy jest - mało wyjść...jakoś tak się dzieje...a właściwie "nie dzieje się nic".
Tak więc mail jest...pora odpowiednia...pudła mogą poczekać...szybka decyzja - kąpiel i w "Wielkie Miasto".

Dotarłem dość szybko bo do centrum niedaleko. Miejsce w ścisłym centrum życia powiedzmy, że kulturalnego...chociaż jak się bywa to się wie, że z "coolturą" to tu różnie bywa.

Wielkie, ciężkie drzwi. Jak się okazało chwilę później - oddające różnice między "kulturą" a obecną w koło "coolturą".

Wchodzę i...chyba nie mój świat. Ale jak się weszło to czemu się nie zapoznać.

Mała dygresja - fajnie się pisze, gdy się okazuje, ze może ktoś przeczyta:)

 Ludzie tańczą. Niby nic, ale jeśli do muzyki...spod strzech...najdelikatniej mówiąc...to naprawdę coś. Ludzie tańczą do ludowej muzyki, do staropolskiej muzyki. Janko Muzykant we własnej osobie. No - może nawet w kilku. Wpierw kapela młodych ludzi, skocznie grających i ... ku memu zaskoczeniu również śpiewających.
A po chwili na micro scenie zasiada dwóch młodych z pewnością, ale przed którąś z wojen, Panów i grają.

I ludzie tańczą. Ludzie młodzi dziś, młodzi kiedyś, z brodą, w okularach, szkłach wszelakich, o włosach długich jak i nie. Przytupują, część skupionych na swych poczynaniach, innym najwyraźniej "muzyka w tańcu nie przeszkadza" byle po polsku, byle podobnie.

Boso, w pantoflach, sandałach, płaskich jak i trochę wręcz inaczej butach, wysocy, niscy, owłosieni bardziej lub mniej  - wszyscy podrygują z uśmiechem na twarzach.

Stoję, słucham...podoba mi się...szkoda tylko, ze aparatu nie zabrałem bo pokazał bym. Ale ja tam jeszcze wrócę. Do centrum. Pod strzechę:)

No i tak to właśnie było dziś!

Polecam.

Pozdrawiam serdecznie